Opowiadanie historii na podstawie zdjęć jest naprawdę interesujące. Najpierw dostajesz fotografię, zaczynasz ją oglądać, a potem zaczynasz zadawać pytania. Nie inaczej było w tym przypadku.
Jakiś czas temu Szymon Jaros podesłał mi grupowe zdjęcie przedstawiające chłopaków z Brotherhood podczas ich przystanku w Bielsku-Białej. Stoją na nim Boniek Falicki, Kuba Bączkowski, Kot, Marcin Jakubowski, a także koleżka bez twarzy (daj znać jeśli się rozpoznasz…). Jak się później okazało fota została trzaśnięta podczas ich touru w 2002 roku.
Kim byli, co robili i dokąd zmierzali?
Swoją przygodę ze „śledztwem” rozpocząłem od wizyty na WebArchive. Jest to takie miejsce w sieci, w którym zapisywane są wszystkie stare strony www w takiej formie, jak wyglądały w momencie ich „zeskanowania”. W ten oto sposób dotarłem na ówczesną stronę firmy Brotherhood, gdzie znalazłem tekst Bońka Falickiego, opisujący czym była ta marka.
Pomysł na tour wykiełkował w głowie Bońka po tym, jak dowiedział się o zorganizowanym w 2000 r. „Malita California Tour”. Zainspirowało to go do organizacji podobnej imprezy dla wrocławskiej ekipy z Brotherhood. Ten kto był kiedykolwiek na Lines of Bielawa, ten wie, że Boniek to człowiek orkiestra i jak się za coś zabiera, to robi to na 100%. Nie inaczej było w tym przypadku. Dokładnie zaplanował całe wydarzenie. Ułożył harmonogram, rozesłał ulotki i ogarnął plan trasy. Za część graficzną projektu odpowiadał wówczas Przemek Morka, który rysował dla BH. Chłopaki dostali zgodę od Marka Folgi, właściciela brandu i latem 2000 roku wyruszyli dwoma samochodami po Polsce. Najpierw Opole, Katowice, Kraków, Bielsko-Biała. I potem pociągiem Kalisz, Poznań i Leszno.
Jak wspomina Boniek, cała ta akcja była dla niego dużą nieznaną. Takie to były czasy, że już sam wyjazd do innego miasta był wielkim wydarzeniem. Wyobraźcie sobie, że w sieci istniało zaledwie kilka stron, które prezentowały polską deskę i to na ich podstawie wyszukiwane były spoty, na których można byłoby pojeździć. Do tego trzeba było zgrać masę dodatkowych rzeczy, jak np. kontakt z miejscowymi, kwestia dojazdu oraz odnalezienie samych spotów. A wszystko to bez Google Maps i Facebooka. Takie eskapady były niesamowitym przeżyciem dla wszystkich, którzy pojawili się na podobnych tourach. To m.in. dzięki takim podróżom ludzie z poszczególnych miast mogli się nawzajem poznać i zaprzyjaźnić, a także dowiedzieć się czegoś więcej o polskiej scenie.
BONUS