Konrad Piechowicz – moja skatehistoria

Odkąd istnieje skatehistoria.pl zachęcam was do dzielenia się własnymi skatehistoriami. Wczoraj napisał do mnie Konrad, który co prawda nigdy nie odniósł żadnych spektakularnych wyników, ale podobnie jak dziesiątki innych dzieciaków z całej Polski, zakochał się w skateboardingu i miał tę przyjemność stawiać swoje pierwsze deskorokowe kroki, właśnie wtedy gdy wszystko powoli się rozkręcało. Przekonajcie się jak wyglądały jego skatepoczątki i w jaki sposób zapamiętał pewien wypad na Tor Stegny.

Jest rok 1988, szara rzeczywistość w głębokiej komunie. Jako 11-latek dostałem swoją pierwszą deskę, a mianowicie Rollerkę – plastikowa fiszka z owalnymi kołami, na łożyskach kulkowych (te kulki z czasem wypadały a kółka pękały na pół). Na tej kultowej desce nauczyłem się przekładanki (kickturns). W 1990 obejrzeliśmy u kumpla na VHS Akademię policyjną 4. Jest tam super zajawka, jak grupa skatów z Bones Brigade z Tonym Hawkiem jeżdżą po ulicy, uciekają przed policją i robią przy tym efektowne tricki nawet jak na dzisiejsze czasy. Od tamtej pory zapragnąłem jeździć na desce. W końcu wymęczyłem matkę o zakup szerokiej deski. Była to tzw. tajwanka z plastikowymi kółkami i truckami z jakiegoś miękkiego stopu, których ośki szybko wygięły się jak kiełbasa na rożnie.

Pierwszą moją wyczynową deskę kupiłem w legendarnym skateshopie Street Style, który mieścił się na ul. Smolnej 14 w Warszawie, który prowadził pan Jerzy Wazdecki. Panował tam niepowtarzalny klimat, bowiem oprócz zakupienia sprzętu, można było obejrzeć filmiki, pogadać z chłopakami, a właściciel sklepu zawsze coś doradził, lub pomógł zmontować deskę. Kupowałem ją w częściach. Trwało to około pół roku, bo wtedy to był ogromny wydatek. Wszystkie przychody z kieszonkowego, urodziny, gwiazdka itp. szły do skarbonki na skate. Najpierw kupiłem deck szwedzkiej firmy Street Style z jaskrawo kolorową grafiką na spodzie. To wspomnienie do dziś budzi we mnie nie opisaną radość. Potem trucki Tracker Aggro i wreszcie kółka Speed Wheels Stream Santa Cruz 95a. Jako że w tym czasie panowała zima, a ja nie mogłem się doczekać, kiedy będzie można pojeździć, katowałem ollie w swoim pokoju, czym doprowadzałem sąsiadów do białej gorączki.

Wiedzę o skateboardingu czerpałem z programu „Sami o sobie” Krzysztofa Piłatowicza oraz z czasopisma Juppi, w którym był kącik deskorolkowy – wtedy nie mieliśmy netu, youtuba fejsa itp.

Z nastaniem wiosny 1991 roku, zacząłem jeździć na asfaltowej alejce. Wcześniej będąc odludkiem zamkniętym w czerech ścianach, nagle zacząłem wychodzić na dwór i poznawać ludzi. Deska oprócz tego, że daje radość z jazdy i nauki tricków, sprzyja też kontaktom towarzyskim. Potem nasza ekipa jeździła po całym Ursynowie, w poszukiwaniu zajawkowych murków i schodków. Wtedy jeszcze nie było skateparków na każdym osiedlu, więc sami budowaliśmy różne przeszkody, prowizoryczne rampy itp.

W tym samym roku odbyły się mistrzostwa Polski w skateboardingu.o puchar Juppi. Po ich zakończeniu wszystkie przeszkody typu rampy, quaterpipy funbox itp. przewieziono na warszawski tor Stegny. Wybraliśmy się tam z moim kumplem. Podziwiałem kolesi wyskakujących na ponad 2 metry w górę z quaterpipe’u. Wtedy było to dla mnie nieosiągalne, nie byłem bowiem przyzwyczajony do zakrzywionych powierzchni rampy. Nie było mowy, żeby udało mi się nawet na to wjechać i bezpiecznie zjechać, ale mimo wszystko próbowałem swych sił

Skaterzy to zazwyczaj sympatyczni i koleżeńscy ludzie, ale tam na Stegnach trafiłem na odmieńca. Jakiś wredny typ non stop czepiał się mnie, że niby zajeżdżam mu drogę, po czym pobiegł do olbrzymiego gościa i coś mu nagadał. Facet który wyglądał jak dzisiejszy koks z siłowni podszedł do nas. Towarzyszył mu jakiś smarkacz strugający chojraka (uderzał się prawa pięścią w lewą dłoń). Olbrzymi gość w firmowej koszulce Trackera zawrócił nam, że rzekomo nie zapłaciliśmy za wstęp. Tylko że przed wejściem nie było żadnej kasy ani informacji jakoby korzystanie z tych urządzeń miałoby być odpłatne. Wytłumaczywszy mu to, że nie zapłacimy za coś co jest ogólnodostępne, zostaliśmy przez niego wyproszeni i zniesmaczeni opuściliśmy wtedy ten jedyny skatepark w Polsce. Chociaż tej eskapady nie wspominam miło, to spędziłem wiele fajnych chwil na desce. Można powiedzieć, ze to były jedne z najszczęśliwszych lat w moi życiu.

Wraz ze zmianą szkoły z podstawowej na technikum, deska poszła w kąt. Zająłem się sportami walki, siłownią itp. Potem studia, praca, życie rodzinne. W zeszłym roku zaraziłem moje córki pasją do snowboardingu. Jako, że Warszawa nie posiada wielu górek do jazdy ani odpowiedniego klimatu, moja starsza córka zakomunikowała mi że odczuwa niedosyt po tygodniowym wypadzie w góry. Odparłem jej – przecież możesz ćwiczyć jazdę na deskorolce, to są pokrewne dyscypliny. Wkrótce potem zakupiliśmy dla niej deskę i zaczęliśmy razem jeździć. Wkręciłem się na nowo w skateboarding, zakupiłem blat kształtem przypominający początek lat 90 i moja pasja odżyła na nowo. Dzisiaj, kiedy jestem na desce, młodzi ludzie, często zagadują do mnie, co się stało że ktoś w tym wieku jeździ na desce i jeszcze robi tricki. Odpowiadam pół żartem, że to kryzys wieku

Poniżej trochę zdjęć od Konrada prezentujących Ursynów z początku lat 90-tych.

 

Jeżeli Ty również chciałbyś podzielić się swoją skatehistorią, zapraszamy do kontaktu!

Bookmark the permalink.

Comments are closed.