Samsung Street Cup – 2001 r.

Zagłębiając się w lekturę poniższego tekstu można odnieść wrażanie, że na początku lat dwutysięcznych prym w śród sportów ekstremalnych w Polsce wiodła hulajnoga. Jak bowiem możemy wytłumaczyć fakt, że pokazy deskorolkowe były jedynie dodatkiem do ogólnopolskich zawodów hulajnogowych? Czy dwadzieścia lat temu hulajnoga faktycznie była aż tak popularna? Przecież w Ślizgach ze święcą szukać tekstów i zdjęć prezentujących zawodników na hulajkach. Okazuje się jednak, że była to chwilowa moda, którą próbowały wykorzystać duże koncerny i ogólnopolskie media. A kiedy tego typu imprezy organizują „duże ryby”, to wiadomo, że kasa się zawsze znajdzie i dzięki temu paru skejtów mogło wybrać się na kilkutygodniowy trip po Polsce.

Marcin Lademann, heelflip. Fot. Szymon Rodzyn Jaros

Tekst, który przeczytacie poniżej to większości artykuł, który odnalazłem w odmętach internetu na archiwalnej stronie magazynu FLIP, traktującego po części o deskorolce. Jego autorem jest Szymon Rodzyn Jaros, dawniej mocno udzielający się w mediach deskorolkowych, a obecnie ojciec marki Semper.

Skatepark
Właściwie to trudno to nazwać skateparkiem, bo był tylko funbox i skrzynka. Niestety budżet imprezy i miejsce na TIRze nie pozwoliły zbudować więcej, ale to w zupełności wystarczyło. Funbox miał najazdy z trzech stron, trójkąty do transferów, skrzynię na górze i małą rurkę. Zbudowany był z klocków tak, że można go było składać na różne sposoby. Niestety nie ma róży bez kolców – wykonanie pozostawiało sporo do życzenia. Chodzi o to, że wykonawca zaoszczędził trochę na materiałach i zamiast sklejki użył płyt wiórowych. Jak się okazało oszczędność nie popłaca i pod koniec trasy kilku klocków już nie wyjmowaliśmy z TIRa, bo były dziurawe.

Łykasz Staszewski, nollie bs taislide. Fot. Szymon Rodzyn Jaros

Scenariusz
Cała impreza opierała się o zawody na hulajnogach. Nie chodziło tu jednak o jakieś triki, a o zwykłe wyścigi. My robiliśmy pokazy na deskorolkach, ale tylko jako support, czyli wsparcie. Scenariusz przewidywał 14 miast w ciągu 30 dni, czyli średnio co drugi dzień impreza. Wszystko podzielone było na dwie tury z przerwą w Szczecinie. I tura zaliczyła: Kraków, Katowice, Gliwice, Opole, Wrocław, Zieloną Górę i Szczecin, a II tura: Bydgoszcz, Poznań, Olsztyn, Gdynię, Sopot, Łódź i Warszawę.


Ludzie
Początkowo miało być 9 osób – po czterech skaterów do każdej tury + ja (Szymon Jaros – przyp. Skatehistoria) jako reporter – ale ostatecznie nie dojechał Łukasz Sołtysik i było nas ośmiu: Tomek (Młody) Adamczyk z Gliwic – człowiek impreza. Zaliczkę jaką dostał na początku puścił tak szybko, że już w Katowicach zaczął pożyczać pieniądze. Rafał Lejman i Konrad (Osa) Ossowski z Łodzi – wszędzie gdzie się tylko dało zabierali kamerę video… i nie chodzi tu tylko o cele deskorolkowe. Marcin (Ladziu) Lademann z Gdyni – człowiek rozjebka. Podczas wyjazdu, skręcił obie kostki, zdarł całe plecy i… jeździł dalej. Łukasz (Stasiu) Staszewski z Łodzi – wielki maniak konsoli do gier i filmów skateowych. Jego GameBoy zrobił podczas wyjazdu wielką furorę (czyt. dopchanie się do niego graniczyło z cudem). Adam (Guma) Potrykus z Torunia – prawdziwy weteran. Wszędzie kogoś znał, zawsze miał jakiś kumpli. Marcin (Kuziem) Kuźmiński z Torunia – najbardziej zakręcony człowiek wyjazdu. Czasami dogadanie się z nim było naprawdę ciężkie. Szymon (Rodzyn) Jaros – fotoreporter, czyli ja.

Marcin Kuźmiński, bs smith grind. Fot. Szymon Rodzyn Jaros

Hotele
To jest jedna z lepszych stron wszystkich takich wyjazdów. Zwykle hotele są dobrego standardu tzn. pokój 2-3 osoby, prysznic, rano śniadanie. Oczywiście nie zawsze tak było. W Chorzowie mieszkaliśmy na Stadionie Śląskim (ten sam na którym gra reprezentacja). Trwał wtedy remont, więc w środku był spory hałas w godzinach 8-15, no i nie było śniadanka. Odwrotnością tego był hotel, a właściwie Centrum Kongresowe w Poznaniu. Takiego pokoju i śniadania, którego długo nie zapomnę.

Rafał Lejman, nose bluntslide. Fot. Szymon Jaros


Pokazy
Różnie to było z pokazami, bo dużo zależało od pogody i miejsca na jakim byliśmy rozłożeni. Często nie było miejsca na cały funbox i wtedy stała tylko skrzynka. W większości przypadków chłopaki jeździli praktycznie dla siebie, a jedyny prawdziwy pokaz odbył się w Olsztynie, bo przyjechali kolesie z Samsunga. W pozostałych miastach chłopaki jeździli praktycznie wyłącznie dla siebie. Oprócz nas sporadycznie pojawiali się też lokalni skaterzy. Najwięcej, bo około 20 osób jeździło w Trójmieście. Poza tym kilka osób pojawiło się w Poznaniu, Wrocławiu i Zielonej Górze. Ciekawie mogło być w Opolu i Łodzi, ale niestety pokazy nie odbyły się. W Opolu nie było miejsca nawet na rozstawienie skrzyni, a w Łodzi padał deszcz.

Koniec
Oczywiście wszystko co dobre musi się skończyć. Niestety. Pozostało jednak sporo wspomnień, nowych znajomości i nadzieja, że za rok znowu pojedziemy w podobną trasę.

Bonus

A na zakończenie mały bonus, w postaci dwóch screenów z 2001 roku, które odnalazłem na archiwalnych stronach RMF-u i łódzkiego „Expressu”.

Bookmark the permalink.

Comments are closed.