O początkach kaliskiej deskorolki

 

Sławek Bruź

Sławek Bruź

Wywiad ten pojawił się na łamach INFOmagazine w połowie 2011 r. i był to jak do tej pory mój jedyny artykuł w tej gazecie. Ale do czego zmierzam? Zaczynając studia w Kaliszu, nawet nie spodziewałem się, jak bogatą historię skrywają ludzie jeżdżący w tym mieście. Pamiętam, że jak poznałem Sławka, od razu rzucił mi się w oczy jego charakterystyczny styl bycia. Tak jak pisałem w Info, Sławek Bruź, to bez wątpienia kaliski filantrop w dziedzinie skateboardingu. Jest to również skejcik z ponad 20-letnim stażem jazdy! Posiada swój skateshop oraz firmę deskorolkową Crach.  W wolnych chwilach od jazdy, a bywa ich niewiele, zdarza mu się budować własne DIY. W swoim dorobku posiada również niemałą kolekcję własnych skatevideo, nagrywanych razem z lokalsami. Zapraszam do na kolejny przystanek, tym razem pod kaliskim blaszakiem w klimatach Kalisz Skate Brigade.

Bartek: Pochodzisz z Kalisza, miasta o silnych skateboardowych korzeniach. Mało kto wie, że jest to jedno z pierwszych miast, w którym zaczęła pojawiać się deskorolka i to już w końcówce lat 80.! Nie masz wyjścia i musisz nam koniecznie zrelacjonować ten specyficzny epizod w historii polskiej deskorolki. Płyń.

 Sławek: Generalnie gdy chodziłem jeszcze do podstawówki, a był to bodajże 1988 rok, od czasu do czasu spotykałem jednego typka w parku, który miał rybkę i to nie jakąś zwykłą, tylko taką profesjonalną, a do tego był jeszcze dobrze ubrany. Buty Vision, bluza Vision, jakieś koszulki z czaszkami. Już wtedy robił no-comply, pierwsze ollie pod mureczki i to mnie jakoś tak szczególnie zainteresowało. Tym gościem był Tomek Jankowski (Rolnik), czyli pierwszy skejt w Kaliszu.

B: I długo sam jeździł?

S: Potem dołączył do niego Baken, czyli Marcin Michalski, który stał się kolejnym klockiem domino w deskorolkowej układance.

B: A ty kiedy zrozumiałeś, że nie masz wyjścia i też musisz tego spróbować?

S: Na początku lat 90. Zrozumiałem, że mają dobry styl, spoko się ubierają i już sam wygląd deskorolki mnie strasznie jarał. Wtedy pojawił się pierwszy warszawski skateshop, Street Style na ul. Smolnej. Do tej pory ludzie strasznie kombinowali, aby dostać deskę, często odkupywali sprzęt od starszych ziomków. Nowa decha kosztowała prawie całą wypłatę rodziców, co często było barierą nie do przeskoczenia. A my z kumplem Michałem Janowskim byliśmy do tego stopnia tym wszystkim zajarani, że mazaliśmy w zeszytach logo New Deal, Powell-Peralta lub wizje profesjonalnych deskorolek. Już sama myśl o tym była megazajawkowa. Do tego doszedł pierwszy film, który obejrzałem, H Street „Hokus Pokus” z 1989. Nie było innej opcji, po prostu musiałem mieć deskorolkę.

B: Z tego, co wiem, to takie wypady po deski były równie niebezpieczne co wyprawy po cynamon do Indii. Ludzie jeździli z forsą poukrywaną w skarpetach. Pamiętasz swoją pierwszą podróż po deskę?

1992 r. (autor Sławek Bruź)

1992 r. (autor Sławek Bruź)

S: Zima 1992 roku. Wypad pociągiem do Warszawy. Ja miałem trochę siana, bo jakimś cudem zdobyłem i pojechaliśmy z Michałem Janowskim. Ogólnie cała podróż była w biegu. Michał ostrzegł mnie, że w Warszawie jest sporo skinheadów, którzy gdy tylko zauważą skejcika robiącego zakupy, to automatycznie kasują gościa z forsy lub ze świeżego zakupu. I dlatego już od samego wyjścia z pociągu biegliśmy. Taka była presja, że nas dopadną. Okazało się, że oni rzeczywiście istnieją. Wyobraź sobie, że jesteśmy już w sklepie zdyszani, bo cały czas biegliśmy, towar gotowy do kupienia, gdy nagle pan sprzedawca mówi: „Ej, kurde uważajcie, nie kupujcie teraz deski, bo widzę, że już się czają pod sklepem”. No to ukryliśmy się w sklepie, kupiłem jeszcze tylko jeden traczek, bo miałem dwa różnej szerokości (to te czasy, gdy można było kupić traczki na sztuki) i oczywiście pobraliśmy film skejtowy Santa Cruza „Troops of Tomorrow„, którym jaram się do tej pory. Gdy tylko zrobiło się trochę spokojniej, wziąłem sprzęt w łapy i z powrotem biegiem na dworzec, aby zdążyć na najbliższy pociąg. Aha, no i moją pierwszą nową deską kupioną w prawdziwym skateshopie był promodel Jasona Lee firmy Blue.

B: Pięknie, pięknie. A jak wtedy się ubierałeś? Bo rozumiem, że na początku lat 90. w grę wchodziły raczej cięższe brzmienia muzyczne?

S: Od zawsze lubiłem szersze spodnie i duże bluzy. Z wyglądu było mi bliżej do hip-hopowca, ale jak pozostali słuchałem Sucidal Tendences i im podobnych.

B: A co było po powrocie do Kalisza, gdy już nabraliście grubszej zajawy na deskę? Czy podejmowaliście próby wyjazdów do innych miast, na jakieś większe wypady deskorolkowe, aby poznać innych ludzi, podpatrzeć ich styl?

S: Wtedy bardziej było to związane z wyjazdem po deskę i przy okazji z jazdą. Wolałem skupić się na samej jeździe i szkoleniu tricków lokalnie. W 1992 było już nas około ośmiu.

Strzelba: Ale wiesz co? Sorry, że się wtrącam. To, co mnie najbardziej dobiło w tamtych czasach, to zupełna wolna amerykanka. Ich pierwsza miejscówa, którą był blaszak obok wieży ciśnień, był w całości wymalowany graffiti i nikogo to nie obchodziło.

B: To były deskorolkowe graffiti?

S: No jasne, nazwy firm: Chocolate, moje Real i masa innych.

Od lewej u góry, kolejno: English, Miłosz Olejniczak, Michał Janowski, Sławek Bruź, Jacek Andrzejewski, Tomek Jankowski, Tobiasz Olejniczak, Rafał Durlej, Tomek Rokicki, 1996 r. (archiwum S. Bruź)

Od lewej u góry, kolejno: English, Miłosz Olejniczak, Michał Janowski, Sławek Bruź, Jacek Andrzejewski, Tomek Jankowski, Tobiasz Olejniczak, Rafał Durlej, Tomek Rokicki, 1996 r. (archiwum S. Bruź)

B: Ok, teraz pytanie z innej beczki. Niewiele osób wie, że w Kaliszu powstał jeden z pierwszych polskich filmów i to już 1992 r. – „Skate Brigade – Kalisz FALL„. Opowiedz kto, z kim i dlaczego?

S: Tomek Janowski, ten pierwszy skejcik, dorwał swojego kolegę z kamerką. Taką potężną na taśmę, analogową. Dogadał się z nim, że ponagrywają na niej przez weekend. No i się zaczęło. Nagrywał każdego, kto akurat nadjechał mu pod obiektyw. Miejscówek też nie było zbyt wiele, chyba trzy, w tym blaszak.

Strzelba: Z tego, co pamiętam, to Sławek ma nagrane ollie przez deskę, pod mureczek i shove-ita na flacie. Jego debiut, he, he.

B: Już kilka razy wspomnieliście o blaszaku, byłem tam kilka razy i nie wygląda zbyt porywająco.

S: Jednak to było nasze stałe miejsce spotkań. Tam zawsze ktoś był. Do tego w miarę równy asfalt i chodniki. To był początek lat 90., nie ma co się dziwić.

B: Ale się nie poddaliście? Coraz więcej osób do was dołączało, zajawka trwała, a jej owocem były kolejne filmy. Po historycznym „Skate Brigade” pojawiły się kolejne: „Ćyśty odlot” (1995), „Cudowne lata” (1996), „Jazda” (1997), „Civitas Kalisz” (2003), „Insanity – The End” (2004), „Building Preview” (2005), „Blind Love” (2006), „Hot Shit”, „Ulicznie Profilaktycznie” (2008). To imponujące, że w dobie internetowych montaży staraliście się wydawać pełne produkcje na DVD.

Tomek Rokicki, ollie 1997 r. (archiwum Sławek Bruź)

Tomek Rokicki, ollie 1997 r. (archiwum Sławek Bruź)

S: Początkowo składaliśmy na magnetowidach. Ogólnie masa roboty, ale warto było. Kiedyś istniała strona Kaliska Saga ze wszystkimi filmami, ale jakoś przestała funkcjonować i  musiałem też usunąć kilka filmów z przypałowymi  wstawkami. Planuję to poprawić i jeszcze raz umieszczę wszystkie chronologicznie. Obecnie zbieram materiał na film „Crach Keep Rollin video project”, na moim youtube’owym kanale fors4halla można zobaczyć montaże ze skateparkowych odrzutów i relacje z zawodów.

B: A jak oceniasz poziom zawodników z Kalisza?

S: Średnio. W odniesieniu do reszty kraju to oceniam na średni poziom.

B: Co takiego?

S: No tak. W porównaniu do innych większych miast, jak na przykład Warszawy, Kalisz wypada średnio. Moim zdaniem poziom polskiej deskorolki jest wysoki i bardzo się poprawił w ciągu ostatnich lat. Do tego cały czas rośnie.

B: No i co z tego! Przecież jest Radek Łukasiewicz, Tomek Torbiarczyk,
Tomek Rokicki, Maciek Janicki. Oni nie trzymają poziomu? Generalnie wiem o czym myślisz, że Kalisz to małe miasto, ale zauważ, że do Kalisza trzeba dojechać. Leży pośrodku drogi między Wrocławiem, Łodzią a Poznaniem, rzadko kto wpadał do Kalisza. Ludzie śmigali na Padarewie, po Witosie, na Kinepolis i to tam wszyscy się poznawali. Kalisz żył swoim rytmem. Według mnie nie odbiegacie w żadnym stopniu od reszty kraju. Tkwi w was równie silny duch deskorolki co w innych rejonach kraju. Gość, który za pierwszym podejściem wykonuje kickflip bs tailslide na megawysokim murku zasługuje na uznanie. Musicie o tym pamiętać.

S: Masz rację. Oni mają styl i charakter, dodałbym do wymienionej przez ciebie ekipy trzech skejcików młodszego pokolenia: Szymona Dybczaka, Janka Walczyńskiego i oczywiście Kubę Kęszyckiego aka Hary. Nikt o nas nie wiedział. Za to my wiedzieliśmy, co się dzieje dookoła. Docierały do nas inne polskie filmy. Ludzie zajarali się „Niebezpiecznymi ujęciami” Kuby Perzyny. Z kolei „Sprawnych Inaczej” Andrzeja Skrobańskiego zdobyliśmy do Adama Kalibabskiego podczas jednego z wyjazdów do Koszalina. To była moc.

B: Skoro mówimy już o innych produkcjach z reszty kraju, to opowiedz mi o swoim trójmiejskim epizodzie. Przecież masz swoje triczki we „Władcach Wybrzeża”.

S: Byłem tam na wakacjach, przez tydzień. Ponagrywał mnie oraz Tobiasza Oleniczaka, Bart Szatkowski z  Gdyni i tak z tego powstał miniprzejazd.

Strzelba:  Gdy kupiłem „Władców Wybrzeża”, to zupełnie nie spodziewałem się, że on tam jeździ. Wiesz, co to dla mnie znaczyło? Zobaczyć zawodnika z Kalisza na filmie z Trójmiasta?

S: Jak dla mnie to przejazd kolesi z Berlina na tym filmie  był megadobry i z klimatem, jarałem się tym partem najbardziej z całego filmu-bodajże udostępnione przez Gabora  Nagy.

B: Widzę, że skromna bestia z ciebie. Ale przejdźmy do kolejnych pytań. Pamiętasz pierwszy skateshop w Kaliszu?

S: Tak, to był skateshop Maćka Możdżyńskiego, który sprzedawał wszystko oprócz gripu. Nawet kasy nie było, a cały utarg spięty recepturką lądował w jego kieszeni. Od czegoś trzeba było zacząć. Potem był Clinic, a teraz mamy Coco Milk Shop.

B: Coco Milk Shop i dwa internetowe projekty: twój Crach Legal i Kolektyw Boardshop Łukasza Miklasa (obecnie już nie istnieje, przyp. B.A.). Dzieje się. Jednak to nie wszystko, ogarniasz też produkcję desek i ciuchów.

S: No tak, najpierw były deski Fors Skateboards, ale one to raczej nadawały się do wieszania na ścianie (he, he). Potem przez chwilę robiłem deski Crach Skateboards, które sprzedałem lokalnie kolegom. Jedną natomiast podarowałem Radkowi Łukasiewiczowi, bo on to faktycznie ogarnia i zasługuje na wyróżnienie.

B: Na zakończenie jeszcze jedno ważne pytanie: co dalej? Nie myślałeś o tym, aby to skończyć, przejść na deskorolkową emeryturę? To już 22 lata.

S: Zawsze za cel stawiałem sobie dobrą jazdę. Bez żadnych niepotrzebnych rywalizacji. Nie mam jakiegoś ogromnego ciśnienia, aby nagrać kozacki przejazd. Robię tricki i czerpię z nich to, co najważniejsze – samą przyjemność. Wielu moich kumpli przestawało jeździć, pojawiali się kolejni. W 1997 r. dołączył do mnie Strzelba. Razem z nim i pozostałymi ziomkami wspólnie dzielimy tę samą pasję i chociażby dlatego nie mam ochoty rezygnować.

B: Nigdy nie pomyślałeś, że to bez sensu?

Od lewej: Jacek Andrzejewski, Tobiasz Olejniczak, Biszti Bartczak, Rafał Durlej, Milosz Olejniczak, 1996 r. (archiwum S. Bruź)

Od lewej: Jacek Andrzejewski, Tobiasz Olejniczak, Biszti Bartczak, Rafał Durlej, Milosz Olejniczak, 1996 r. (archiwum S. Bruź)

S: Nieraz może i tak, ale chyba ogólnie wszystko ma swój jakiś własny sens 🙂

B: I tak trzymaj! Dzięki wielkie za megapozytywny przekaz i za przybliżenie nam początków kaliskiej deskorolki. Piona!

S: He, he, ja też dziękuję. Chciałbym przy okazji pozdrowić wszystkich koleżków z Kalisza, Polski oraz czytelników INFOmagazine.

 

 

Bookmark the permalink.

Comments are closed.